Pierwotnie włoską stację odgrywać miał dworzec kolejowy w Przemyślu. W Ukrainie wybuchła wojna, a obiekt ten w ciągu kilku godzin stał się centrum Europy. Zdjęcia przeniesiono do Nowego Sącza. Jak tamtejszy dworzec zmienił się na potrzeby produkcji? O kulisach powstaniu filmu „O psie, który jeździł koleją” i jego przesłaniu rozmawiamy z reżyserem – Magdaleną Nieć.
Od prawdziwych wydarzeń na włoskim dworcu kolejowym minęło 70 lat. Od premiery książki „O psie, który jeździł koleją” – ponad 55. Dlaczego postanowiła Pani wskrzesić tę historię i przenieść ją na duży ekran?
Rzadko spotykamy książki, które tak mocno wpływają na emocje czytelników. O psie, który podróżował koleją, czytały dzieci, czytali dorośli i przez ponad pół wieku kolejne pokolenia. Choć w swoim życiu napotykamy wiele książek, o tej wielu pamięta przez lata. Niezwykle kuszące było więc wskrzesić tę włoską historię i przenieść ją na duży ekran, mając nadzieję, że podobnie poruszy emocje w widzach. Stworzyłam obraz dla kina familijnego – w moim przekonaniu film dla widza w każdym wieku.
Czym historia psa z włoskiego dworca kolejowego zaskoczy nas na dużym ekranie?
Książka była dla nas, twórców, inspiracją, jednak nie jest to jej ekranizacja. To nowela, którą opowiedzieliśmy w nowych, uwspółcześnionych okolicznościach. W filmie, podobnie jak w powieści, bohaterem jest pies. Bohaterstwa tego nie przypłaca jednak życiem. Dla nas jest ono zbyt cenne.
Film opowiada o losach chorej na serce dziewczynki. Pies odgrywa w jej życiu ogromną rolę. Wniesie radość, pokaże, że przyjaźń między człowiekiem a zwierzęciem ma wartość uzdrawiającą. I co najważniejsze, film w odróżnieniu od noweli, ma happy end.
Czy to nie rozczaruje wiernych sympatyków książki?
Ten finał dla wielu był zbyt traumatyczny. Czy dziś chcemy, by nasze dzieci to oglądały? Przyznam, że sama zmieniłam to zakończenie. Wydaje mi się, że w czasach, w których żyjemy, nie potrzebujemy takiego epatowania smutkiem. Wrażliwość dzieci jest dziś inna. A kino to tworzymy właśnie dla nich. Pozostawienie zakończenia Roberta Pisarskiego świadczyłoby o tym, że nie dostrzegam tego, jak zmienia się psychika najmłodszych. Kondycja emocjonalna naszych dzieci jest dziś krucha. Film ma dać im siłę, nie ją odbierać.
Historia przedstawiona w filmie pokazuje, że czasami dzieci trafią na problem, ale muszą pamiętać, że nie są same. Że nie mogą się poddać, bo mają wokół siebie wspaniałych ludzi.
Chcę pokazać rodzicom, którzy przyjdą z dziećmi do kina, że maluchy, nastolatkowie, mają swoją podmiotowość. W filmie jest miejsce na dziecięcy na krzyk, smutek, złość. Znalazłam też przestrzeń dla dorosłych i ich błędów– bo i takie, mimo ogromnej miłości do dziecka, zdarzają się często.
Zawsze staram się robić filmy po coś. Wydaje mi się, że i tym razem się udało.
Planem filmowym dla produkcji stał się dworzec kolejowy w Nowym Sączu. Pierwotnie jednak to nie on miał odgrywać rolę włoskiej stacji. Jak rodził się pomysł całej scenerii?
Nasza droga do znalezienia stacji docelowej była bardzo długa. Wspólnie z ekipą obejrzałam chyba wszystkie polskie dworce – jeżeli nie osobiście, to na zdjęciach. Reaserch był naprawdę olbrzymi. Padło na dworzec kolejowy w Przemyślu. Był imponujący i naprawdę piękny. Obiekt miał przede wszystkim zdublowane pomieszczenia. My mogliśmy kręcić ujęcia pod warunkiem, że nie wpłyniemy na ruch pasażerski. Dwie kawiarnie, dwie poczekalnie, dwie kasy… Mogliśmy realizować zdjęcia bez konfliktu z pasażerami. Miejsce dla nas idealne!
Idealnie, ale…?
Wybuchła wojna. W ciągu kilku godzin dworzec kolejowy w Przemyślu stał się centrum Europy. Wagony, które mieliśmy zarezerwowane na potrzeby filmu, zostały zadysponowane do ewakuacji mieszkańców Ukrainy. Zdjęcia przesunęliśmy o parę miesięcy, jednak do Przemyśla już nie wróciliśmy. Wybraliśmy obiekt w Nowym Sączu.
Jak wyglądały prace nad przemianą nowosądeckiego dworca we włoską stację?
Stworzyliśmy przepierzenia przez cały hol, na ścianach pojawiły się specjalne nakładki, maskowaliśmy kaloryfery. Stworzyliśmy kawiarnię, bowiem tej na dworcu nie było. Trochę miejsca zajęliśmy, ale skarg ze strony pasażerów i zarządcy nie było. Podróżni zaglądali do naszej kawiarni, myśląc, że jest ona prawdziwa. I, co ciekawe, dochodzą mnie wieści, że na nowosądeckim dworcu taka kawiarnia powstanie!