Niestety druga fala znowu ten proces zahamowała, ale na szczęście nie jest już taka głęboka. Statystyki pokazują, że pod koniec roku czy nawet w styczniu pasażerów było mniej więcej o połowę mniej, niż powinno być. To wynika z tego, że redukcje liczby połączeń są dużo mniejsze. Trzeba przyznać, że pojawiła się dla przewoźników pasażerskich pomoc rządowa, która pozwala im funkcjonować mimo zmniejszonych przychodów. Jest rekompensata, żeby nie wycofywać kursów – chodzi o to, że kolej, która kursuje często i jest środkiem transportu, na który można liczyć nie powinna się w sytuacjach kryzysowych wycofywać z rynku. Coś takiego stało się w przewozach autobusowych, co doprowadziło do tego, że znowu poszerzyły się białe plamy wykluczenia transportowego. Zdarzają się takie regiony, gdzie kolej została w zasadzie jedynym przewoźnikiem w transporcie publicznym. Istotne jest, żeby tych kursów nie wycofywać, bo cały czas są pracownicy, którzy muszą codziennie dojeżdżać do pracy. Powoli wraca część uczniów do szkół, a kolej jest tym wszystkim osobom potrzebna. Można powiedzieć, że zwłaszcza kolej pasażerska poradziła sobie z tą drugą falą, ale ogromnym znakiem jest to, jak szybko uda się te straty odrobić. Najpierw jednak musimy wiedzieć, kiedy systemowo poradzimy sobie ze skutkami pandemii. Gorzej sytuacja wygląda w przewozach towarowych, bo tutaj takiej pomocy nie było. Przewoźnicy towarowi mogli korzystać tylko z tych ogólnych instrumentów wsparcia gospodarki, które pojawiły się w pierwszej połowie roku, a dzisiaj większość z nich się wyczerpała. Kryzys, który ich dotknął nie był tak głęboki, jak w przewozach pasażerskich, ale za to jest długotrwały. Jest to o tyle niepokojące, bo statystyki pokazuję, że rynek przewozów towarowych prawie nie ucierpiał w pandemii i cały czas funkcjonuje, mówią o tym wskaźniki przeładunku w portach morskich, czy ruchu ciężarowego na drogach publicznych. Jednak, jeśli chodzi o kolej to obserwujemy ubytek ładunków, który zaczął się z początkiem roku 2020 i trwa do dzisiaj. Zostało to zauważone w państwach Europy Zachodniej i w kontekście Nowego Zielonego Ładu, przenoszenia ładunków z dróg na tory, niektóre państwa bardzo radykalnie zareagowały obniżając stawki dostępu do infrastruktury.
W kilku krajach np. we Francji wprowadzono darmowe przejazdy, aby kolej mogła sobie radzić z konkurencją drogową. Jest kilka krajów, które o połowę obniżyły koszt dostępu do infrastruktury np. Niemcy. Natomiast w Polsce, jakby idąc w przeciwnym kierunku, pojawił się projekt cennika PKP PLK na przyszły rok, który zakłada podwyżkę. Z informacji, które dotarły do mnie z państw Europy Zachodniej, ten ruch spotkał się z dużym zaskoczeniem. Dziś mamy ewidentnie odwrotny trend, staramy się za wszelką cenę poprawić konkurencyjność kolei, po to, żeby odciążać drogi, środowisko oraz żeby kolej mogła ten trudny czas przetrwać nie redukując zasobów. W tym kontekście wiadomość, że mielibyśmy w Polsce szukać dodatkowych pieniędzy od przewoźników kolejowych, podczas gdy stawki dostępu do drogi, czyli viaTOLL od kilku lat nie wzrosły ani o jeden grosz, należy ocenić negatywnie.