W ciągu pół godziny otoczyła nas ciemność. Towarzyszyła nam też na późniejszym postoju w Hughenden o 20.15. Konduktor, który rozmawiał ze mną w Charters Towers, życzył nam szczęśliwej i bezpiecznej podróży. Pociąg odjechał około sześć minut później wraz z nową załogą. Światła w wagonie wyłączono wkrótce potem.
Następnego ranka pierwsze promienie słońca właśnie rozświetlały mrok śródlądowej nocy, kiedy wjeżdżaliśmy do Cloncurry. Była 4.40. W ramach zwiedzania stacji zerknęliśmy przez okna do sali, w której wisiała biała tablica przedstawiająca duży i skomplikowany plac z wieloma bocznicami. Ze względu na wciąż trwającą walkę nocy i dnia nie mogliśmy zweryfikować, czy schemat pasuje do tego, co nas otacza. Wróciliśmy więc do naszego wagonu, podpiętego to dziarsko łoskocącego Clyde’a, podczas gdy pewien pociąg nawozowy prowadzony przez dwa dwusuwy klasy 4000 zatrzymał się na bocznicy. Załoga zamknęła kabinę i opuściła ją, pozostawiając lokomotywę w oczekiwaniu na późniejsze podpięcie. W międzyczasie nasz pociąg ruszył dalej ok. 5.18.
Mając czas wolny i potrzebując odświeżenia, wypróbowałem pociągową łazienkę z prysznicem. Kabina była dość przestronna, choć design całości zaburzały otwierane do wewnątrz drzwi. W pomieszczeniu, poza kabiną prysznicową, znajdował się jeszcze przewijak dla niemowląt i zwykła mała umywalka.
Pociąg przejeżdżał przez łąki, na których gdzieniegdzie wyrastały małe, skarłowaciałe drzewa. Daleko, na dużej, otwartej przestrzeni widoczny był stary wiatrak. Dwa kangury, zaskoczone warczącym intruzem, oddaliły się w poszukiwaniu spokojniejszego miejsca na śniadanie. Zauważyłem też kilka maszyn gąsienicowych, które ospale czekały na bocznicy położonej jakieś 20 minut na wschód od Duchess. Pociągowe śniadanie dotarło do nas około godziny 7.26. Składało się z płatków kukurydzianych, mleka i soku pomarańczowego. Pociąg przejechał przez Duchess o 7.40 i skierował się na północ. Wkrótce potem zrobiło się całkiem jasno. Długa trawa i małe drzewa ustąpiły miejsca krótkiej trawie i młodym drzewom. Im bardziej zbliżaliśmy się do Mount Isa, tym lepiej wyglądały drogi dojazdowe. O 9.07 wypatrzyłem w oddali kominy kompleksów przemysłowych.
Pociąg dotarł do Mount Isa o 9.20, około kwadrans przed wyznaczoną godziną. Po zrobieniu kilku zdjęć składu, zapytałem konduktora, jak daleko musi zjechać, aby nawrócić pociąg. Odpowiedział, że około kilometra. Następnie ruszył za stery, aby na chwilę zniknąć, a potem wrócić i zabrać się za tankowanie warczącego Clyde’a.
Choć podupadły, „Inlander” jest jednym z największych dalekobieżnych pociągów, które ocalały z ery pasażerskiej. Dziś jednak krążą pogłoski o zamknięciu tej linii z powodu niewielkiej stałej klienteli i wysokich kosztów finansowych. Ostatnie wieści o wycofaniu się firmy Aurizon z połączeń realizowanych różnymi środkami transportu, każą się zastanawiać, czy umowy na pociągi typu „zaczep i ciągnij” będą kontynuowane w przyszłości. Niestety brak wagonów restauracyjnych i sypialnianych wydaje się słabą zachęta dla potencjalnych pasażerów.