A tych jest całkiem sporo – często łapię się na tym, że znam z widzenia większość pasażerów porannego kursu. Oczywiście podobnie jest z załogą pociągu, którym jeżdżę do pracy. Kiedy opisywałem drugoplanowych członków załogi z Biletu dla zabójcy, miałem przed oczami prawdziwych pracowników kolei.
Czy tworząc postacie, zawsze Pan wie, jak ich historia się zakończy, czy też pozwala im Pan ewoluować w trakcie pisania?
Gdy zaczynam pracę nad książką, znam oczywiście zakończenie opisywanej historii, ale wymyślone przeze mnie postacie często zaczynają żyć własnym życiem i w pewnym sensie wymuszają na mnie korekty. Czasami dochodzę do wniosku, że jakieś zachowanie, które przewidziałem dla danego bohatera w konspekcie, nie współgra z jego charakterystyką. Jeśli moja bohaterka jest w zamyśle osobą opanowaną i raczej flegmatyczną, trudno, by w przypływie szału rzucała się na kogoś z siekierą.
Czy współpracował Pan przy tworzeniu książki z osobami pracującymi na kolei?
Trudno nazwać to współpracą, ale podczas podróży pociągami odbyłem kilka rozmów z konduktorami. Dowiedziałem się między innymi tego, że obecnie – w pociągach PKP Intercity – prawie nie zdarza się, by załoga pociągu jechała danym składem od pierwszej do ostatniej stacji. Najczęściej jeden zespół realizuje określony odcinek, np. Warszawa-Poznań. Na dłuższe podróże, wraz z nocowaniami poza domem, może obecnie liczyć „obsługa” pociągów towarowych, natomiast w latach dziewięćdziesiątych, czyli wówczas, gdy po Polsce kursował ekspres „Świętowit” z Biletu dla zabójcy, takie długie podróże były również udziałem ekip z pociągów obsługujących przewozy osobowe.
Obserwując kolejarzy, miałem okazję przekonać się, że to trudna, a czasem bardzo stresująca praca. Kilkukrotnie byłem świadkiem, gdy członkowie załogi pociągu padali ofiarą słownych ataków ze strony agresywnych pasażerów. Praca konduktora wymaga nie tylko mocnych nerwów, ale również umiejętności społecznych. Trzeba umieć rozmawiać z różnymi ludźmi – czasem to będzie pijany robotnik, a czasem nastawiony konfrontacyjnie aplikant radcowski, straszący wyimaginowanymi konsekwencjami prawnymi. Za każdym razem podziwiałem spokój, z jakim pracownicy kolei rozwiązywali takie trudne sytuacje. Wypadali w tym aspekcie nie gorzej niż doświadczeni policjanci.
Czy historia opisana w książce będzie miała kontynuacje? Co przed Panem?
Historia opisana w Bilecie dla zabójcy jest historią zamkniętą, ale to oczywiście nie oznacza, że nie da się wrócić do świata bohaterów i zafundować im kolejną serię przygód. Tym bardziej że bardzo polubiłem zarówno mojego konduktora po przejściach, jak i młodą policjantkę Olgę. Nie wykluczam więc kontynuacji, ale – w myśl zasady płodozmianu – mam w tej chwili na tapecie zupełnie inny projekt. Książka, nad którą pracuję, to tak zwany kryminał miejski. Akcja osadzona jest w centrum Warszawy, jest klub nocny, przedwojenna kamienica, zamieszkała przez bardzo dziwnych lokatorów… I oczywiście mnóstwo innych rzeczy, o których jednak nie mogę na razie powiedzieć tyle, ile bym chciał. Roboczy tytuł to Jęk zamykanych bram.
Gdzie książka „Bilet dla zabójcy” będzie promowana? Gdzie odbędą się spotkania autorskie i kiedy?
Staram pojawiać się na wszystkich większych imprezach targowych. Na początku grudnia byłem we Wrocławiu. Na wiosnę prawdopodobnie w Poznaniu i Warszawie, a może także – tak jak w zeszłym roku – w Białymstoku. W okresie wakacyjnym postaram się wziąć udział w Lecie z książką. W poprzednie wakacje można mnie było zobaczyć i posłuchać w Mikołajkach. O terminach tych wydarzeń, a także o ewentualnych spotkaniach autorskich, informuję na bieżąco na moich stronach na Facebooku i Instagramie.
Rozmawiał Michał Ciechowski